16.12.2012

Wygłodniałe pyk

Wiadomo, jak głodny, to i złośliwy...- stwierdziły zgodnie Tuli-Pyszczki zajadając rodzynki.


Tuli-Pyszczki od jakiegoś czasu przyglądały się Mamie Chłopca. Specyficzne krzątanie zaczynało się w porze wieczorynki. Nazywano to Rytuałem. Mama robiła Chłopcu kaszkę, następnie oglądał on bajeczkę i szedł kąpu-kąpu. Pluskanie trwało jakiś czas, więc Tuli-Pyszczki miały chwilkę na przenosiny swoich kocyków, uklepanie legowisk i wydeptanie świeżych dołków do spania.

Następnie wracał Chłopiec, zawinięty w ręczniczek, z kapturkiem niczym krasnoludek. Taki ciepły i pachnący mydłem. Wspaniały do przytulania. Grafik już wcześniej ustalony, wiec wiadomo czyja kolej na tulenie. Wieczorny Szczęśliwiec czekał już na posterunku, niecierpliwie przebierając nóżkami. Chłopiec wskakiwał do łóżka, mniej lub bardziej motywowany przez Mamę. Teraz była kolej na przegląd zawartości półek z książkami. Ostatnio na fali były dźwiękowe książki o koparkach i pociągach, więc przysypiające Tuli-Pyszczki budzone były co chwilę odgłosami stukania, warkotania i buczenia. 

Później Mama gasiła światło i nadchodził Sen. Przynajmniej tak mówi teoria. Wszystko zależało od odpowiedniego zmęczenia Chłopca przed rozpoczęciem Rytuału. Jeżeli zmęczenie było niewystarczające, między Gaszenie Światła, a Opuszczenie Pokoju należało w Rytuale umieścić Przesiadywanie.

Jest to całe zamieszanie związane z czytaniem, głaskaniem, utulaniem, drapaniem, szeptaniem, układaniem, przekładaniem, śpiewaniem, wzdychaniem, zawracaniem i całowaniem. Jeżeli jest odpowiednio wypełnione, wtedy następuje Ten Moment. Można wreszcie opuścić Miejsce Przesiadywania, a Mama może ostatecznie wyjść z pokoju. A w zasadzie czmychnąć.  Nie jest to łatwe. Tuli-Pyszczki czasem specjalnie nie zasypiają, żeby popatrzeć na to, co wyprawia Mama Chłopca. Ma ona parę złotych zasad, które wiążą się z przyszłym sukcesem.

Otóż trzeba to zrobić na paluszkach. Kapcie trzymać w ręce, by nie szurały. Drogę trzeba wcześniej obrać i zapamiętać, by w ciemności nią podążyć i przypadkiem nie nadepnąć, nie potrącić, nie wydać żadnego dźwięku. Zniknąć za drzwiami. Bezszelestnie. 

I wtedy następuje najgorszy moment. Zamykanie wrót. Trzeba to zrobić umiejętnie. Za szybko- klamka skrzypnie niczym stara sprężyna, krótko i głośno. Za wolno- będzie wydawać dłuższe, lecz cichsze odgłosy,  niczym zaspane zwierzątko przeciągające się w nocy. A na koniec zrobi pyk! Tego najbardziej boi się Mama. Pyk zawsze budzi Chłopca. Ucho swe ma wyczulone na pyknięcia oznaczające opuszczanie Miejsca. Mama czasem ma nawet wrażenie, że Chłopiec na co dzień uszka ma zwinięte w niewidzialny rulonik, niczym naleśnik, a wieczorem rozwija je, by stało się uchem co najmniej króliczym.

Pyk zawsze niszczy wieczorne plany Mamy. Tuli-Pyszczki parę razy widziały, jak Chłopiec podrywa się w łóżku i krzyczy wniebogłosy. No i ta Mama wracająca niczym bumerang, z coraz mniejszym nakładem cierpliwości...

Tuli-Pyszczkom też się to nie podobało. Często Chłopiec w napadzie desperacji przebiegał po nich lub wyszarpywał kocyk z dołków i trzeba było wszystko uklepywać od początku. Parę razy zdarzyło się, że Pustka pod rączką została sprytnie zajmowana przez Stonogę lub Grubego Misia.

Dlatego tym razem Tuli-Pyszczki postanowiły Coś zaradzić. Pyk musi odejść. Wszystko niszczy. Tylko jak wygonić pyk? Teorie były różne. Część Tuli-Pyszczków uważała, że pyk trzeba po prostu grzecznie poprosić. Zebrały się w okół drzwi i chórem wypiszczały wzruszającą prośbę o nie-pykanie. Następnie każdy Tuli-Pyszczek wspiął się na krzesełko i przytulił lub pocałował klamkę. Wieczorem jednak sytuacja się powtórzyła i pyk skutecznie wybudziło Chłopca.

No cóż. Jak nie prośba, to groźba. Następnego dnia wybrany został śmiałek, który miał odwagę zmierzyć się z tym trudnym zadaniem. Nikt jednak nie  wpadł na to, że Tuli-Pyszczki są od tulenia, a nie od straszenia. I tak na prawdę nie wiedzą, jak się do tego zabrać. Tuli-Pyszczek długo zastanawiał się, jak można nastraszyć pyk. W końcu wypiszczał głośno "a sio!", a na końcu dla wzmocnienia efektu wydał bliżej nieokreślony dźwięk, który w założeniu miał brzmieć bardzo groźnie. Następnie kontrolnie nacisnął klamkę. Pyk...!- radośnie odpowiedziała. Wredna. Nic z tego. Nie boi się.

Cóż tu zrobić? Tuli-Pyszczki zgromadziły się, by zrobić burzę mózgów. Gdzieś słyszały, że tak to się nazywa. Usiadły razem w kółeczku i rozmyślając intensywnie czekały na pioruny. Lub chociaż na grzmot. Burrr... Rozległo się po pokoju. Idzie! A nie, to brzuszek jednego z Tuli-Pyszczków głośno domagał się przekąski. A może pyk prze-ku-pić? Tak. to musi być to. Picie.

Jak stwierdziły, tak zrobiły. Kolejny ochotnik wybrał się na krzesełko i stając niebezpiecznie na oparciu, wlał szczodrze parę łyczków bananowego gęstego soczku prosto w mechanizm zamka od drzwi. Na dokładkę dopchał jeszcze dwa rodzynki. Następnie podskoczył i uwiesił się na klamce. Coś zachlupotało, zassało się i na końcu zrobiło ciche mlask.

Wieczorem, gdy Mama wymykała się z pokoju, pyk nie wróciło. Tak, jak każdego następnego dnia. A w pokoju Chłopca pojawił się miły bananowo-rodzynkowy zapach.












P.S.
Szczęśliwy Właściciel:)
Serdeczne pozdrowienia dla Rodziców, szalonej Ciotki i Kubusia
od Tuli-Pyszczków i Tuli-Mamy:)





Brak komentarzy: