Pewnego dnia Tuli-Pyszczek wyruszył w Podróż. Stało się to nad ranem. Śpiącego Tuli-Pyszczka ktoś wyjął z norki, jaką umościł sobie koło biurka Mamy i przełożył do białej papierowej torebki. Była ona całkiem wygodna, w środku wyściełana miłymi bąbelkami. Tuli-Pyszczek pomyślał, że wreszcie ktoś wziął pod uwagę, że nie służą mu przeciągi i uznał iż torebka to jego nowe miejsce do spania. Jak wymyślił, tak zrobił. Delikatne kołysanie ululało niewyspanego Tuli-Pyszczka, który z zadowoleniem przytulił policzek do jednego z bąbelków.
Po paru godzinach, gdy już porządnie się wyspał, postanowił opuścić nowe legowisko. Delikatnie rozchylił torebkę i wypełzł na światło dzienne. Ale co to? Rozejrzał się. Nic nie przypominało mu znajomego domu. Wystraszony zastrzygł uszami i pociągnął mocno nosem. Wtem dobiegł go miły zapach. Zaciągnął się głęboko. Herbatka. Od razu poprawił mu się humor. To jest to, czego mu teraz trzeba. Już miał zeskoczyć z szafki w korytarzu, gdzie przyszło mu się obudzić, gdy nagle ktoś złapał go i porwał! Niósł go Ten Ktoś przez chwilę, zachwycając się jego kolorowymi uszami i szarym futerkiem, po czym położył delikatnie na miękkim kocyku i pogłaskał po główce. Tuli-Pyszczek rozejrzał się powolutku.