11.10.2012

Nie-łasuchowanie

No chociaż jednego. Za Tuli-Pyszczka. No to za Misia... Za... Gąsienicę...?- namawiał śpiącego Chłopca Tuli-Pyszczek.


Tuli-Pyszczek krzątał się po domu wyszukując w zakamarkach resztki biszkoptów, paluszków i chrupków kukurydzianych. Sprawdził już wszystkie miejsca, które nazywał w myślach jako "obowiązkowe" do kontroli. Pustki. Zrezygnowany poczłapał do salonu. Tak bardzo nie lubił, jak Mama Chłopca odkurzała. Wtedy większość zapasów odchodziła w niebyt. Tuli-Pyszczek zanotował sobie w pamięci, by raczej na bieżąco zjadać wszystkie znaleziska.

Wtem, gdy zbliżał się do salonowej kanapy, jego malutki nosek połechtała miła rodzynkowa woń. Odruchowo zajrzał pod kanapę, jednak tam było niestety czysto. Mam już omamy węchowe...To z głodu...- westchnął i poklepał się po bardziej płaskim niż zazwyczaj brzuszku. W końcu jadł ostatnio pół godziny temu... Zgrabnym ruchem wskoczył na siedzisko i przysiadł się do Chłopca.

Nagle ujrzał coś, co wydało mu się Bardzo Wyjątkowo Niemożliwe.

Na stole stała miseczka. Z rodzynkami. Nietknięta. Pełniuteńka jak ją Pani Matka podała. Nie wierzę...- wycedził Tuli-Pyszczek i szczypnął się w łapkę. Auć! -pisnął, lecz wtedy dotarło do niego... One są prawdziwe! Uradowany i nie mogący wprost uwierzyć w swoje szczęście, wyciągnął po nie łapczywie łapkę. Tymczasem, gdy już miał się zabrać do pałaszowania,  przez łepek przeszła mu Niedająca Spokoju Myśl: Gdzie w takim razie jest Chłopiec...? Bardziej dla spokoju sumienia, niż z ciekawości, zerknął na boki. To, co zobaczył zatrzymało jego zachłanną łapkę w powietrzu. 

Chłopiec siedział tuż obok. Zawinięty w kocyk. Niczym w kokonik. To dlatego nie zauważył go od razu... Zaniepokojony Tuli-Pyszczek przydreptał do niego i lekko poklepał w miejsce, gdzie powinna być nóżka. Chłopiec powoli odwrócił główkę, spojrzał na Tuli-Pyszczka i lekko się uśmiechnął. Był bardzo osowiały. I jakby taki cieplejszy niż zwykle. Jakby dopiero co wyszedł z wanny. Tuli-Pyszczek jednak wiedział doskonale, że Chłopiec kąpie się wieczorami, zaraz po kaszce mlecznej. Stał przecież wtedy zawsze obok krzesełka, czekając na moment, w którym nie trafi łyżką do buzi. Ojoj... -zmartwił się Tuli-Pyszczek.  

Chwilkę posiedział z Chłopcem głaszcząc go po kocykowej wypukłości, tam, gdzie powinny być plecki, po czym zeskoczył z kanapy i udał się w stronę kuchni, do szafki z lekarstwami. Po paru metrach cofnął się jednak, chwycił miseczkę z rodzynkami i postawił bliżej Chłopca z zachęcającym uśmiechem. Chłopiec był niewzruszony. Może później...-Tuli-Pyszczek poklepał go po rączce i zabierając jednego rodzynka "na drogę", skierował się do punktu medycznego.

Syrop na kaszel. Suchy. Mokry. Gorączka. Wymioty. Biegunka- Tuli-Pyszczek czytał w myślach etykiety lekarstw grzebiąc w szafce. Przeziębienie. Niestrawność. Katar. Niemożliwe...-westchnął Tuli-Pyszczek sprawdzając ostatnią buteleczkę. Nie ma lekarstwa... na... nie-łasuchowanie... Załamany zeskoczył z blatu i podreptał w stronę kanapy, na której siedział ciepły tobołek. Postanowił trwać przy Chłopcu. Będzie podawał mu rodzynki wprost do buzi, aż wydobrzeje.

Jednak, kiedy wyszedł z kuchni, dojrzał Mamę Chłopca, która tuląc go mocno, niosła do łóżeczka. Heeej! Zostały tutaj!- wypiszczał i rzucił się w stronę miseczki. Złapał ją szybko i gubiąc co najmniej połowę jej zawartości, pognał za Chłopcem. Będzie robił za zaopatrzenie. Wygoni chorobę i wygra te nierówną walkę. Nawet bez lekarstwa! Porządne tulenie powinno wystarczyć.



P.S.
Jak prezentują poniższe zdjęcia, Tuli-Pyszczek zadomowił się błyskawicznie. 
Korzystając z drzemki małego Tymoteusza, wcisnął się w autko 
i bohatersko zadeklarował przeciwstawienie się Je-sieni! :)






Brak komentarzy: